Pewna znana amerykańska korporacja z siedzibą w Paryżu, w której swego
czasu pracowałam jako
konsultantka, co roku brała czynny
udział w obchodach Międzynarodowego Dnia
Wolontariatu.
Obchody te były dla mnie czymś nowym i
czekałam na nie z dużym
zainteresowaniem i niecierpliwością.
Gdy nadszedł wielki
dzień, zostaliśmy podzieleni na
trzy grupy. Koledzy z pierwszej mieli zorganizować uroczysty podwieczorek, w którym
można było uczestniczyć po złożeniu do puli bonów
obiadowych. Druga grupa poprowadziła kolektę żywności w
supermarketach, a żywność ta wraz z bonami
obiadowymi, stanowiącymi część naszego
wynagrodzenia, została
przekazana „Les Restos du Cœur” - bardzo popularnej we Francji sieci
zajmującej się dożywianiem najuboższych.
Ja znalazłam się w trzeciej
grupie, która pojechała do
wyznaczonej restauracji, by pomagać
wolontariuszom w przygotowywaniu i wydawaniu posiłków.
Akcji przyświecał szlachetny cel,
dlatego podeszliśmy do niej
wszyscy z wielkim zapałem. Zapał ów nieco przygasł, gdy okazało się, że mamy jechać w specjalnie
zamówionych na tę okazję koszulkach,
reklamujących naszą korporację i informujących o szlachetności jej pracowników.
Jeszcze trudniej było już na miejscu, gdy
szefostwo odpowiedzialne za logistykę kazało nam się ustawić do grupowego zdjęcia z chochlami do
rozlewania zupy i bagietkami na tle kotłów z jedzeniem i odrapanych ścian stołówki.
„Jesteśmy
najlepsi! Jesteśmy jedną drużyną!” – zaintonował dźwięcznie nasz
dyrektor, nie zwracając zupełnie uwagi na
ironiczne uśmiechy
wolontariuszy spoza „drużyny
mistrzów”.
Zażenowani
postanowiliśmy przejść do czynu i
poprosiliśmy kierowniczkę restauracji o
jakieś konkretne zadania.
- Po pierwsze nie bójcie się – krzyknęła starsza pani, podając nam plastikowe
fartuchy i rękawiczki. – Większość klientów to
bardzo mili i kulturalni ludzie i posiłki odbywają się bez najmniejszych
scysji. Zdarza się
naturalnie czasem, że ktoś kogoś potrąci, albo ubrudzi
jedzeniem i dochodzi do bójki. Wtedy tworzą się dwa obozy: biali i Arabowie,
a w kilka minut później
tworzy się też trzeci – Polacy,
którzy wszystkich sztorcują.
Koledzy byli w siódmym niebie.
- Będziesz
uspokajać – zaproponował ze śmiechem mój
manager - Anglik, aczkolwiek Lechita po babce, a nieco zakłopotana swoją gafą kierowniczka wyjaśniła, że Polacy to nie są źli ludzie, tylko
mają nieco za silne
charaktery, no i niepotrzebnie nadużywają alkoholu.
Tymczasem zaczęli się zbierać pierwsi
konsumenci więc zakrywając kompromitujące koszulki
fartuchami przystąpiliśmy do wydawania
posiłków, a czas ich
wydawania okazał się dla mnie pełnym niespodzianek,
tak pozytywnych, jak i negatywnych.
Mieszkam we Francji od przeszło dziesięciu lat, wiec byłoby hipokryzją z mojej strony
napisać, że zdziwił mnie fakt, iż w „Restauracjach
Serca” nie serwuje się
wieprzowiny. Gdy spytałam kiedyś dyrektorki szkoły, do której chodzą moje dzieci,
dlaczego ferie, powszechnie nazywane wielkanocnymi, przypadają często zupełnie nie wtedy, co
Wielkanoc, odpowiedziała mi z wyższością, że Francja jest
krajem laickim.
Zezłościła się jednak na mnie,
gdy drążąc temat ośmieliłam się zapytać dlaczego wobec
tego, zapisując dziecko do stołówki szkolnej, można zaznaczyć, że nie je ono
wieprzowiny, nie można
natomiast poprosić o posiłki wegetariańskie, lub
pozbawione innego rodzaju mięs. Nie
chciałam, żeby ktoś się na mnie znowu złościł, więc w Restauracji
Serca postanowiłam o nic
drażliwego nie pytać.
Znacznie bardziej niż w przypadku wieprzowiny
zaskoczył mnie natomiast
fakt, że większość klientów
stanowili ludzie czyści i
uprzejmi, a jedynie czterech roztaczało wokół siebie woń nieprzetrawionej
wódki - do tego, ku mej dumie i uciesze, nie byli to moi współziomkowie.
Z początkowym
niedowierzaniem, które z czasem przemieniło się we mnie w
uznanie, zaobserwowałam, że klienci
restauracji nie rzucają się na wydawane posiłki, tylko z
zachowaniem pełnej godności grymaszą i zadają pytania typu: „To
ryba? Ale co to za ryba, bo ja nie wszystkie ryby lubię.”
Wielu prosiło o
mniejsze porcje, a czasem o wprowadzenie drobnych zmian na talerzu: mniej, więcej sosu, sama
marchew bez ryby, czy mięsa itd.
Słowem,
pozwalali sobie na kaprysy niczym w drogiej, luksusowej restauracji, ale tylko
jeden z czterystu konsumentów nakrzyczał na mojego kolegę, że nie chce ryby,
tylko kotlet, a na moje pytanie czy ma ochotę na zupę, warknął : „do pani jeszcze nie doszedłem – nie pali się!”.
Gdy pora obiadu minęła, a w Restauracji Serca zrobiło się pusto,
wolontariusze poprosili nas o pomoc przy myciu stołów. Niestety nie mogliśmy zostać, o godzinie 15ej
mieliśmy cotygodniową międzynarodową wideokonferencję z innymi oddziałami firmy.
Szlachetnej akcji naszej drużyny
mistrzów miano poświęcić wielki, kolorowy
slajd. Trzeba było na czas
dostarczyć zdjęcia no i…
serdecznie podziękować kolegom z innych
krajów za ich „spontaniczny” aplauz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz