Do Auschwitz pojechałam zbyt
wcześnie, bo już jako dziesięcioletnie dziecko. Wrażenia z tej wizyty okazały
się dla mnie zbyt wstrząsające, by móc ją jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. Nie
wszystko wtedy zrozumiałam, a jednak zostały w mojej pamięci liczne migawki,
niczym klatki z przerażającego filmu: ścięte włosy na ziemi, dziecięce buciki,
pasiaki, staruszka z wytatuowanym numerem na przedramieniu, która nagle
zasłabła.
Po latach, oglądając filmy i zdjęcia
z obozu, czytając o nim książki, największe wrażenie robią na mnie relacje o
dzieciach i pamiątki ich dotyczące. Zapewne dlatego, że sama jestem matką i
odrzucam, nie mogę i nie chcę zrozumieć jak można być zdolnym do tak wielkiego
okrucieństwa wobec tych najbardziej nieszkodliwych i bezbronnych.
Czym jest więc dziś dla mnie obóz w
Oświęcimiu? Jest przede wszystkim świadectwem olbrzymiej, niewyobrażalnej
krzywdy, jaką ludzie wyrządzili innym ludziom, świadectwem na to, do czego jest
zdolny człowiek.
Mówi się o nienawiści, o rasowym
uprzedzeniu. Czy aby na pewno za masowymi mordami stała jakakolwiek, nawet
potępienia godna ideologia? Czy nie chodziło raczej o zwykłe bestialstwo i możliwość
bezkarnego mordowania słabszych? Isaac B. Singer uważał antysemityzm za
konsekwencję niechęci Żydów do asymilacji. Jednak w obozach
śmierci mordowano z takim samym okrucieństwem Żydów ortodoksyjnych, jak i tych zasymilowanych,
a również katolików, czy nawet księży – antysemityzm wydaje mi się więc jedynie
pretekstem.
W naszych czasach, gdy rasizm jest
oficjalnie odrzucony i potępiany przez cywilizowane państwa, prawie nikt nie przyznaje
się do niego. Zastanawia mnie, czy siedemdziesiąt lat „oświecenia” naprawdę
wystarczyło, by potomkowie nazistów szczerze odrzucili ”idee” ojców?
Czy pojawienie się nowego,
charyzmatycznego dyktatora nie mogłoby na nowo zawrócić tłumom w głowach i
wyswobodzić ich uśpionej agresji?
Wiemy przecież z historii, że ilekroć
pojawia się możliwość mordowania i pastwienia nad innymi w imię tak zwanej ”wyższej
idei”, idea taka zyskuje w oka mgnieniu licznych zwolenników.
Ta świadomość przeraża, dlatego ważne
jest, żebyśmy opowiadali o Auschwitz młodym pokoleniom i uwrażliwiali
je na cierpienie drugiego człowieka. Krzywd wyrządzonych ofiarom hitleryzmu już
nie naprawimy, ale mamy moralny obowiązek przekazywać naszym dzieciom prawdziwą
historię o hitlerowskiej polityce zagłady, żeby ignorancja nie prowadziła do
pomyłek, takich jak nazwanie Auschwitz „polskim obozem koncentracyjnym”, czy
bezmyślnego powtarzania zwrotów mogących być postrzeganymi jako krzywdzące.
Ogólnie przyjął się np. zwrot „dzieci
holokaustu”, który osobiście uważam za całkowicie niestosowny. Holokaust nie
wydał tych dzieci na świat, tylko je zgładził, pozbawił życia, a wcześniej
prawa do zachowania godności. Lepszy jest już termin „ofiary holokaustu”, choć
holokaust jest pojęciem bezosobowym, a za śmiercią tych ofiar stała bardzo
konkretna i osobowa banda zwyrodnialców.
Na lekcji internetowej, prezentowanej
na stronie Muzeum Auschwitz-Birkenau
poruszyło mnie do głębi zdjęcie sióstr Nitka - małych dziewczynek z pluszowym
misiem.
Zdjęcie dzieci holokaustu? Nie, dzieci polskiego Żyda z Sieradza,
Szymona Nitki, który z trzema nastoletnimi synami: Moszkiem, Binem i Rafałem został
wywieziony do obozu w konwoju sąsiadującym z konwojem córek, a nastepnie zamordowany
wraz z całą piątką swych dzieci.
Ostatnie mieszkanie rodziny Nitka
mieściło się w małej kamienicy, przy ul. Oberkampf, w XI dzielnicy Paryża.
Kamienica ta stoi po dzień
dzisiejszy, jednak patrząc na nią nikt by nie odgadł, jaki dramat wydarzył się
w niej przed laty. Na parterze fast food z naleśnikami, drzwi frontowe oklejone
ogłoszeniami, żadnej tablicy pamiątkowej, która mogłaby skłonić przechodnia do
refleksji i zadumy nad przeszłością.
Ślad po rodzinie Nitka i tysiącach
innych rodzin, które spotkał podobny los można odnaleźć dopiero w Muzeum
Pamięci w Soah, w dzielnicy Le Marais. A przecież XI dzielnicę Paryża
zamieszkiwało przed wojną wielu Żydów i z wielu domów powywożono ich do
podparyskiego Drancy, a stamtąd do Auschwitz. Czy tak jesteśmy zmęczeni
rozgrzebywaniem przeszłości, że nie chcemy oglądać twarzy pokrzywdzonych,
dowiedzieć się gdzie żyli i jak się nazywali, czy może po prostu łatwiej nam myśleć
o ofiarach hitleryzmu jak o bezosobowej masie, niż o konkretnych ludziach, np.
Szymonie, Moszku, Binemie, Rafale, Adeli i Paulette Nitka, ojcu i dzieciach, którzy
mieli nazwiska i twarze, a także marzenia i plany na przyszłość.
Przyjemnie jest, będąc w Paryżu, udać
się na przechadzkę po wesołej XI dzielnicy, ale czym jest owa przyjemność wobec
wzruszenia, jakie się odczuwa przechadzając się po warszawskim Muranowie, Placu
Grzybowskim, ulicy Próżnej*... Kawałki cegieł, nieodbudowane fragmenty murów,
wreszcie czarno-białe zdjęcia Żydów w oknach dają świadectwo o przeszłości –
czy, jak głosi tytuł powieści Israela J. Singera „o świecie, którego już nie
ma”.
Mam szczerą nadzieję, że publiczne
pokazywanie twarzy ofiar hitleryzmu poruszy ludzi, w których historia zagłady “bezimiennej masy“ nie wywołuje żadnych emocji
- ludzi, którzy ważą się wykorzystywać symbole męki do prowokacji, czy reklamy,
jak zrobili to specjaliści od marketingu estońskiej spółki GasTerm, posługując
się zdjęciem tablicy „Arbeit macht frei” do reklamy gazu, czy pewien
historyk-kolekcjoner ze Śląska Cieszyńskiego, który kopią tej tablicy
udekorował bramę swej posesji.
***
Obóz w Oświęcimiu był dla wielu
ostatnim przystankiem w przeprawie przez wojenną pożogę, miejscem na granicy
dwóch światów. Liczbę zamordowanych szacuje się na ponad milion. Znaczną
większość ofiar stanowili Żydzi, ale nie zapominajmy o zamordowanych Polakach,
Romach i tysiącach jeńców przeróżnych wyznań i narodowości.
Ten były obóz zagłady jest teraz
miejscem pamięci o wszystkich ofiarach hitlerowskiego terroru, bez względu na
ich pochodzenie, wykształcenie, czy przynależność religijną. To miejsce, uświęcone
krwią ponad miliona ofiar, nie powinno już nigdy więcej być przedmiotem targów o
to, czy wolno wywozić z niego do innych muzeów eksponaty, a przede wszystkim o
to, kto ma do niego większe prawo i czyje symbole religijne powinny się w nim
znaleźć. Nie należy więc mylić pojęć. Kradzież tablicy z napisem „Arbeit mach
frei” należy bez wątpienia uznać za czyn karygodny, a chęć wzbogacenia się na jej
sprzedaży za dowód na zdziczenie i brak szacunku wobec pomordowanych, jednak,
wbrew licznym opiniom, nie można uznać tej kradzieży za akt antysemityzmu, gdyż
szydercze hasło z tablicy, sugerujące możliwość wydostania się z obozu dzięki
pracy, adresowane było do wszystkich więźniów, nie tylko Żydów.
Siedemdziesiąt lat po zakończeniu
wojny powinniśmy, bez względu na swoje wyznanie i nację, zdobyć się na chwilę
refleksji nad wyrządzonym w Auschwitz złem, a odwiedzając to byłe miejsce
kaźni, powinien połączyć nas szacunek do wszystkich ofiar, tak jak je kiedyś
połączyła wspólna męka, cierpienie i bezsilność wobec okrutnego losu.
* Ten tekst napisałam w 2013 roku. Niestety zdjęcia, o których
mowa zostały zdjęte po generalnym remoncie kamienic przy ulicy Próżnej.